Rosyjski tryptyk, czyli trzy 'city breaki' w wersji mini


Ślady stóp na zamarzniętym i przysypanym śniegiem kanale Gribojedowa prowadzą do Mostu Włoskiego, na którym - niemalże jak na jakiejś romantycznej kładce w Wenecji - czuli się do siebie młodziutka para. Chłopak delikatnie próbuje dotknąć długich, lejących się po granatowej kurtce, dziewczęcych włosów, a wszystko to takie nieśmiałe, niewinne i rozkosznie czułe. Zawsze to miło podpatrywać jak ludzie cieszą się sobą, na przeskakujące między nimi iskry dziecięcego zainteresowania, a może nawet wczesnomłodzieńczej miłości. I o ile gorączka ich uczuć balansuje w górnej, brązowoczerwonej części termometru, to temperatura powietrza daleka jest od tej śródziemnomorskiej. Niby to już wiosna, koniec marca, a wokół wszędzie śnieg, lód i ziąb podstępnie wdzierający się pod kurtkę. Konie na moście Aniczkowa zdają się uciekać z tej zdradliwej aury, każdy z czterech wyrywa się swemu poskramiaczowi. Podobno rzeźby te miały symbolizować zwycięstwo człowieka nad przyrodą, jednak na tym mrozie trudno w to uwierzyć. Ale wystarczy trochę słońca, a powietrze staje się całkiem przyjazne. 
To mój pierwszy raz w Petersburgu zimą. I jakże inny. Białe czapy na dachach, skute lodem rzeki i kanały. Ludzie opatuleni w grube warstwy maszerują dziarskim krokiem po szerokich ulicach, z lepszym lub gorszym skutkiem omijając lodowe pułapki na chodnikach. Co zaskakujące – rockowe piosenki nic sobie z tych przeszkód nie robią i niosą się po Nevskim Prospekcie tak samo jak w tych bardziej przyjaznych porach roku. Mam kilka godzin do odjazdu pociągu więc nadrabiam to, czego nie udało mi się zobaczyć jesienią. Turystów nie ma, więc bez kolejki kupuję bilet do Cerkwi na Krwi, a minutę później podziwiam to przepełnione ikonami i naściennymi malowidłami, baśniowe wnętrze. Nawet nie ma jakiegoś przesadnego ścisku, a te osoby które akurat  w środku kontemplują wnętrze z nabożną wręcz czcią. I trudno się temu dziwić, bo budowlę wzniesiono dla upamiętnienia tragicznego wydarzenia - morderstwa cara Aleksandra II w 1881 roku. 
Stąd już niedaleko do Ermitażu. Niestety i tym razem nie jest dane mi zajrzeć do wnętrza. To znaczy nawet wszedłem na dziedziniec, kolejki do kasy nie ma, ale i czasu brakuje – tę przyjemność muszę chyba zostawić na prywatny, rodzinny wyjazd. Spory tłum dla odmiany przed Kolumną Aleksandrowską, na środku Placu Pałacowego. I tu miały miejsce znaczące historycznie wydarzenia, ale dziś nie one przyciągają mieszkańców. Ludzie, w większości dzieci i młodzież, pod samą kolumną składają czerwone goździki, misie, rysunki - kilka dni temu, w Kemerowie na Syberii, w pożarze centrum handlowego zginęło co najmniej 60 osób, w tym wiele dzieci. Mimo tysięcy kilometrów, smutek dotarł i tutaj - czarne tablice z napisem Kemerowo pojawiają się w wielu miejscach w centrum. Ciężko tego nie zauważyć, dyskutuje się o tym w radio, w telewizji, każda z gazet na pierwszych stronach ma te posępne nagłówki. W takich chwilach trudno uwierzyć, że ktoś w niebie nad tym naszym padołem trzyma pieczę i pozwala na takie okropieństwa. 
Kontrastuje to z tym, co widać w Soborze św. Izaaka – kilogramy złota zużyte do okazania ludzkiej miłości do Boga aż przytłaczają. Po 9 latach podróżowania do Pitera wreszcie udaje mi się wejść na kolumnadę tej ogromnej świątyni. Dwieście kilka stopni radosnego wdrapywania się na górę. Czy widok zapiera dech w piersiach? Niekoniecznie. Owszem, jest inny niż z dołu, w oddali widać stoczniowe dźwigi, Twierdzę Pietropawłowską czy ‘kolbę kukurydzy’, ale jak na 9 lat oczekiwania czuję się trochę rozczarowany. Ale żeby nie było, Petersburg jest zimą równie piękny jak i latem. Czy zachwyca – oj tak. Przynajmniej w Centralnym Dystrykcie, który zdążyłem przemierzyć wzdłuż i wszerz. Pisałem już o tym, ale tu jest jak u nas, w naszym kraju raju. Aczkolwiek już siedząc w restauracji w nocnym pociągu delikatnie przypomniano mi jedną, zasadniczą różnicę. Wódeczkę, proszę państwa, to tu się podaje w szklankach. A biorąc pod uwagę moją raczej słabowitą głowę, to chyba więcej w tej materii nie powinienem jednak pisać. 
Niżny Nowgorod to też spore, ponad milionowe, przemysłowe miasto, ale tak sobie myślę, że na ochotnika nikt na wczasy by tu przyjechać nie chciał. Już dworzec straszy, szczególnie że wszystko w remoncie, wszelako za chwilę mistrzostwa świata. Powie ktoś, że cwaniaczkuję bo u nas kolejarze wreszcie szarpnęli się na renowację, a ul. Kolumba jest przecież tak rozkosznie romantyczna. Będę się jednak upierał przy tym, że więcej niż trochę do nowoczesnych standardów brakuje, najbliższej okolicy zresztą też. Rozczulam się za to w metrze, na kolumnach wiszą portrety 'przodowników pracy', w tym np. pani Larisy, operatorki automatów rozmieniających pieniądze. Szacunek 'systemu' dla każdej pracy, a jednocześnie powrót wspomnień z dzieciństwa. Trochę niespodziewanie, ale na odwiedziny w mieście mam więcej czasu niż zakładałem. Z mało owocnego spotkania wracam taksówką i prosząc o kwitancje wywołuję pewien popłoch u kierowcy. Po chwili się jednak reflektuje i wyciąga ze skrytki wyświechtany, lekko pożółkły i już wypisany rachunek, do tego tylko kopię. Kwota się jakimś cudem zgadza, ale data to już niekoniecznie: grudzień 2015! Uśmiałem się, i po raz kolejny odszedłem... z kwitkiem😂 
Aura też bardzo zimowa, śniegu po kolana, ale słońce powoli topi blisko półmetrowe sople. Maszeruję obok pomnika, a później koło domu, w którym mieszkał Maksim Gorki. Deptak - nie mogę się oprzeć temu wrażeniu - troszkę przypomina ulicę Piotrkowską w Łodzi. Dzieciaki skaczą po szczebelkach i fikają koziołki na placu zabaw!, te mniej zwinne lądują czasem w śnieżnej zaspie. Toż od samego patrzenia robi się zimniej. Na rozgrzewkę zapodaję wareniki i idę na Kreml - zgodnie z tym co podpowiedziała mi miła pani z hotelowej recepcji, to jedyne miejsce godne odwiedzenia. Z naszego punktu widzenia warto jeszcze zerknąć na pomnik Minina i Pożarskiego (a właściwie jego kopię, bo oryginał stoi na Placu Czerwonym w stolicy) - upamiętniający 200 rocznicę wypędzenia wojsk polsko-litewskich z Moskwy. Bardziej spektakularny jest jednak widok na miejsce, gdzie Oka wpada do Wołgi. Choć wpada to może złe słowo, bo obie są skute lodem i do tego przykryte grubą warstwą puchu, zlewając się z białym otoczeniem.
Kilkugodzinny pobyt w Moskwie zaczyna się słabo. Najpierw znowu problem z taxi. Korzystam z oficjalnego stoiska - tak mi się zdaje przynajmniej. Wy pojdietie za tysiac rubljej, pani pyta? Eta wsiego cietyrie kilomietra, ocien darogo, odpowiadam! Ostatecznie stargowałem na 700, co i tak jest ceną absurdalną. Ale jest prawie północ, nie mam już siły szukać innych rozwiązań. Poranek niestety nie zaczyna się lepiej, okazuje się, że jak ostatni głąb zarezerwowałem sobie hotel bez śniadania. Usłużny pan oferuje mi śniadanie za tysiaka, więc koniec końców ląduję w pobliskim barze i zawtrakaju za 400 rubli. I to jest  bardzo miły początek całkiem przyjemnego przedpołudnia. Stolik przy oknie, słonko rozkosznie smyra po twarzy, a pyszna kawka łagodnie budzi do życia. 
No i co tu dużo mówić... stolica Rosji, przynajmniej w najbliższej okolicy Kremla, jest po prostu piękna. Latem, na Placu Maneżowym w bezpośrednim sąsiedztwie Placu Czerwonego, pełno młodzieży. Dziś tylko śnieg, sporo barierek i policji. Mimo zimowej aury i bardzo wczesnej pory, w kolejce do Mauzoleum Lenina jakieś 1000 osób. Sporo historii wokół, także tej najnowszej. Jak i w innych miastach, tak i tu ludzie składają kwiaty przy naprędce skleconym ołtarzyku w intencji ofiar w Kemerowie. Kawałek dalej, na moście wciąż leżą kwiaty w miejscu gdzie zastrzelono Borysa Niemcowa, rosyjskiego opozycjonistę. W śniegu cudownie prezentuje się brzozowy zagajnik w nowo otwartym parku Zaryadye, miejscu doprawdy znakomitym. Ale mam olbrzymi niedosyt - trzygodzinny spacer to zdecydowanie za mało, żeby choćby z zewnątrz obejrzeć moskiewskie atrakcje. A mijam także słynny Teatr Bolszoj, oj, chciałoby się, chciało.
I takie to właśnie są te mini city breaki, połechtają trochę, poszczują i zostawiają człowieka z kolejną pozycją na liście miejsc do odwiedzenia. W jakimś rozsądniejszym, dłuższym czasie rzecz jasna. No i przede wszystkim z Ukochaną, bo takie samotne włóczenie się po mieście w najmniejszym nawet stopniu nie smakuje tak, jak z moim ulubionym towarzyszem podróży ❤ 

Tymczasem!

Komentarze

  1. Naprawdę podziwiać trzeba... Mróz ściskał pewnie wszystko bezlitośnie, ale zdjęcia rzecz święta. Jak zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Robienie zdjęć pozwala intensywniej oglądać 🙄

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podobało:)
      Wszystkiego dobrego!

      Usuń

Prześlij komentarz